Jak król Lestek Krzywy zabit był

Lechita Mocny jak trunek Jaruchy! Jak Skała Niedźwiedzia nad Złotym Potokiem. Król o silnym ramieniu i odważnym sercu! Taki to był Lestek Krzywy znad Gołoborza. Jechał on kiedy z grupą wojenników na łowy w Puszczę Czarną za trzema górami położoną, gdzie nie brakowało tura, żubra, wielkiego dzika czy dzikiego niedźwiedzia. A i pantery śnieżne głucho tam mruczały zawszeć ścierwa szukając. I też w tej Puszczy Czarnej naszli niespodziewanie hordę dzikich stepowców, co zagon czynili i stad bydła szukali. – Na nich! na Czarnych! Bij! – zakrzyknął król Lestek i starli się woje srogo z łoskotem, na wielkiej leśnej polanie.

Jeden z powalonych nieszczęśników zakrzyknął do Lestka – Pomiłuj Hospodin! Pomiłuj! Lecz Lestek krzywą szablą się zamachnął i czerep mu rozorał, a drugim ciosem gardło rozpłatał. -Krwi! Krwi ma szabelka łaknie! – tako krzyczy Lestek i w największy tumult z rumakiem wskoczy! Długo nie minęło a wszyscy najeźdźcy pokotem leżeli na polanie krwią świeżą zroszonej. Ho! Ho! moje woje! Radość Wy moja i Duma! – zawołał król Lestek. A takoż wszystkim uśmiechu i radości w onej chwili nie zabrakło.

Kiedy się jednak zmierzchało przez rzekę się przeprawiali. Nurt był silny i nagle fala ciemna i ogromna na nich spadła! Kilku z nich w wiry wpadło i z jękiem znikli w odmętach. Po przeprawie król zmoczony i zmęczony wielce, spoczynek zarządził. Już to jednak stepowców więcej w okolicy było i dymy ognisk drogę im wskazały. Napadli oni Lestka o słońca zachodzie, z krzykiem potwornym na ustach! Walka była krótka, Lestkowych pobito a sam król samotnie stawał i opierał plecy o stary dąb. Nadjechał na wielkim rumaku ciemny rycerz o czarnej brodzie, krzywym nosie, małych oczkach i złotym hełmie. – Pomiłuj Hospodin! Pomiłuj! – Mam ja w domu złotą grudę i ogiera białego a wielkiego! – zajęczał Lestek Krzywy, król Lechitów. Lecz mocarz w złotym hełmie jeno wielką buławę wzniósł i rozłupał czaszkę nieszczęsnego Lestka. Tak to zginął Lestek Krzywy, król wielce waleczny i śmiały. Pogrzeb jego trzy tygodnie trwał, truchło jego po wielu grodach w żałobie wożono, aż go spalono na Smoczej Górze nad Uroczyskiem w noc księżycową.

Za starożytną Kroniką Sandomierską Drugą, i średniowieczną Kroniką Mistrza Skryby z Łańcuta